wtorek, 31 lipca 2012

Prawdziwe morderstwa


W tym samym budynku, w którym odbywały się moje zajęcia na studiach, istniał dziwny kierunek: bibliotekoznawstwo. Wśród studentów wzbudzał ogólną wesołość. Podam przykład: studenci owego bibliotekoznawstwa często w takich dużych, drewnianych wózkach na kółkach transportowali książki. Do dzisiaj nie dowiedziałam się po co, ale domniemanie było takie: bibliotekoznawstwo ma w-f. W ogóle stwierdzam, że nigdy, na żadnym etapie mojego życia, osoby związane zawodowo z bibliotekami nie cieszyły się szacunkiem, nie mówiąc już o traktowaniu ich poważnie. Ja lubiłam biblioteki, szczególnie ich zapach. Przyznam się, że rzadko zwracałam uwagę na to, kto tam pracuje, chociaż parę razy stereotypowe postrzeganie bibliotekarek (bo raczej nie bibliotekarzy) miało pokrycie w rzeczywistości. Jaki jest ten stereotyp? Starsza pani, w wielkich okularach, z lekką nadwagą, w wełnianym swetrze, spódnicy do kostek lub połowy łydki i wygodnych butach na płaskim obcasie. Tak, takie były panie bibliotekarki, które spotkałam w swoim życiu. Wyjątkiem byli studenci pracujący w BUW-ie i bibliotekach wydziałowych. I moja znajoma ze studiów podyplomowych. Cóż, wyjątki mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Od niedawna wśród nich znalazłby się ktoś jeszcze.

Ostatnio przeczytałam…

... „Prawdziwe morderstwa” Joanne Harris. Główną bohaterką książki jest bibliotekarka właśnie. Młoda, atrakcyjna, ciesząca się powodzeniem (choć chyba dopiero w czasie opisywanych wydarzeń, bo wcześniej, jak sama twierdzi była dla mężczyzn nieco przezroczysta). Rzecz dzieje się w małym miasteczku (jakżeby inaczej), gdzie wszyscy się znają (oczywiście) i mają przypisane role (z których mogą oczywiście wyjść i nawet wychodzą). W tymże spokojnym, uporządkowanym i monotonnym nieco świecie, grupa mieszkańców zakłada klub dyskusyjny o nazwie Prawdziwe Morderstwa. Kilka osób co miesiąc spotyka się, aby poznać i analizować kolejną krwawą historię. Tymczasem bohaterem jednej z historii staje się członkini Prawdziwych Morderstw. Zostaje zamordowana w taki sposób, w jaki zginęła inna kobieta kilkadziesiąt lat wcześniej. Blady strach pada na mieszkańców, ale przede wszystkim na członków klubu, którzy oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że to nie jest przypadek.
Czy ta książka zaskakuje? Nie. Czy postacie są ciekawie skonstruowane, ich życie fascynujące, a przygody niepowtarzalne? Nie. Więc po co to wszystko? A chociażby dla poprawienia sobie humoru. Główna bohaterka jest na swój uroczy sposób infantylna i dziecinna. Daje się całować w zaułkach, własnej kuchni, z zaskoczenia i z przemyślenia (lub premedytacji).
Czytając książkę, traciłam orientację – nie wiedziałam, czy przypadkiem poza swoją świadomością, nie odłożyłam kryminału i nie sięgnęłam po opowiastkę dla nastolatek. Książka ma w sobie wiele skrajności. Z jednej strony można w niej znaleźć krwawe opisy morderstw, z drugiej romantyczne scenki rodzajowe ociekające żenującą „powagą chwili”. Choć wiekiem i zawodem na to nie wygląda, to bohaterka książki jest zawieszona pomiędzy dwoma światami – tym dorosłym, w którym chodzi do pracy i jest świadkiem w sprawie o morderstwo, a tym, w którym przeżywa miłe chwile pełne zapytań o to, czy założyć na spotkanie ze znanym pisarzem, który ma do niej emocjonalną słabość, opaskę na głowę w kolorze niebieskim, zielonym, a może w ogóle nie zakładać i kusić rozpuszczonymi włosami.
Czasem taki misz-masz jest potrzebny. Nie ukrywam, że mi przydaje się on zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Dostałam to, czego chciałam? Liczyłam bardziej na to, że bohaterka będzie zgorzkniała, ironiczna, sarkastyczna i niedobra. A tak naprawdę, mimo tych całych „Prawdziwych morderstw”, dwóch mężczyzn na satelicie (nie wspomniałam, że oprócz pisarza – nomen omen – oczywiście! kryminałów, jest również policjant prowadzący śledztwo i będący członkiem klubu, do którego należy główna bohaterka), nie ma nic ciekawego.
Pewną nadzieję obudziło we mnie założenie, że członkowie klubu są mordowani zgodnie z kluczem – to, co się z nimi dzieje jest wzorowane na zbrodniach sprzed lat. Nadzieja szybko odleciała w bliżej nieokreślonym kierunku.
Więc podsumowując, mogłabym napisać, że nie dostałam tego, czego chciałam. Nie wiem, dla kogo są „Prawdziwe morderstwa”. Po lekturze brutalnych skandynawskich kryminałów, kryminałów romantycznych i inteligentnych pisanych przez Agathę Christie, a także po naszym Miłoszewskim, Krajewskim, Wrońskim, na pewno nie są dla czytelnika wymagającego. Raczej dla takiego, któremu nie chce się iść na rower w wakacyjne popołudnie. A mi się akurat nie chciało.  

Tytuł: Prawdziwe morderstwa
Autor: Charlaine Harris
Data wydania: 2012
Stron: 282

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz