czwartek, 12 lipca 2012

Przysięga milczenia

Jak byłam mała, chciałam zostać policjantką. Nie wiem, czy miał na to wpływ mój brat cioteczny, który skutecznie uniemożliwiał mi zabawę w stereotypowe dziewczęce zajęcia, czy to bardziej kwestia tego, że wychowałam się na kreskówkach w stylu Chip&Dale i Scooby Doo. Oni tropili przestępców i oszustów, dlaczego ja miałabym tego nie robić? Efekt jest taki, że do dziś uwielbiam seriale o policjantach, detektywach, śledczych, itp. Do dziś uwielbiam też książki o takiej tematyce. 

Ostatnio przeczytałam…
… „Przysięgę milczenia” Lindy Castillo. To opowieść o młodej policjantce, która z dwóch istotnych względów została szeryfem małego miasteczka gdzieś w stanie Ohio. Pierwszy powód to to, że miała doświadczenie. Niewielkie, ale większego doświadczenia na tego typu senną miejscowość, nie potrzeba. Drugi powód jest ciekawszy z punktu widzenia pewnej lokalności samego zjawiska. Główna bohaterka książki była Amiszką. A Amisze i Anglicy (jak nazywani są ci, którzy Amiszami nie są) żyją obok siebie właśnie w tymże miasteczku. Miasteczku, w którym dorastała także Kate Burkholder.
Oczywiście na potrzeby głównej intrygi, oj, chyba, zbyt górnolotne słowo. Na potrzeby samej historii, te dwa powody przestają mieć znaczenie, bowiem wbrew wszelkiej logice (oczywiście życiowej, a nie książkowej), w miasteczku dochodzi do brutalnego morderstwa. Jednego, później drugiego, trzeciego, itd. Dodatkowego dreszczyku całej historii przydaje fakt, że podobne wydarzenia miały miejsce kilkanaście lat wcześniej.
Ale to już było! Ciąg brutalnych morderstw, zagubiona i jednocześnie zdesperowana policjantka z tajemniczą historią z przeszłości, o której mało kto wie. Czytając książkę ma się wrażenie deja vu. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewna odtwórczość (nawet na pewno niezamierzona) zdarza się wśród twórców kryminałów. (Może nie tylko wśród nich). A może ja mam pecha po prostu? Mimo to, nie mogę powiedzieć, że książka jest niewarta przeczytania. Powodów jest kilka.
Po pierwsze atmosfera. Fabuła została osadzona w jednym z tych sennych, spokojnych amerykańskich miasteczek, które znam z filmów z zzaoceanicznego kontynentu. I chociaż nie panuje w niej aura miłości, przyjaźni i pomocy sąsiedzkiej, to jest w niej coś magnetycznego, co przyciąga. Może to, że wszyscy się znają? Może to, że małe miasteczka potrafią być bardziej przerażające niż ogromne metropolie? Poczucie pozornego bezpieczeństwa towarzyszy bohaterom książki przez cały czas – zarówno podczas czasu rzeczywistego, w którym trwa akcja, jak i we wspomnieniach. Przychodzi mi na myśl „Miasteczko Twin Peaks”. Co prawda Lynch to klasa sama w sobie, jednak widać, że Lindzie Castillo chodziło o osiągnięcie podobnego efektu. Dodam, że droga przed nią długa i kręta, a ona dopiero spakowała walizki na podróż.
Druga zaleta to próba połączenia dwóch skrajnie różnych światów, z czego jeden jest polskiemu czytelnikowi czy widzowi, prawie wcale nieznany. Jeden świat to rzeczywistość, którą tworzą i w której żyją Amisze, a drugi to świat Anglików. Nie mogę powiedzieć, żebym dowiedziała się dużo o społeczności Amiszów, ale też pewnie nie taki jest główny cel tej książki. Mimo wszystko zabrakło mi faktów, opisu obyczajów, tradycji. Nie mówię, że tego w ogóle nie ma – owszem jest, ale niedosyt pozostaje. Zwłaszcza, że hasło: „Amisze” miało być czymś, co czytelnika do książki przyciąga. 
Książka zdecydowanie nadaje się na długie zimowe wieczory. Akcja książki toczy się właśnie w zimie, więc wyobraźnia lepiej pracuje.

Tytuł: Przysięga milczenia
Autor: Linda Castillo
Data wydania: 2011
Stron: 416



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz