środa, 24 października 2012

McDusia


Wiecie, jak to jest, kiedy dzieciństwo ciągnie się za człowiekiem przez całe jego życie? Wozi ze sobą te wszystkie pamiątki w stylu ściągawek z chemii albo misiów/figurek, którymi wymieniały się wszystkie dzieciaki w klasie z okazji Mikołajek. Wozi to to, gubi sporą część po drodze (nie na autostradzie czy polnej ścieżce, ale bardziej górnolotnie – drodze życia), chowa w najciemniejszych kątach szaf, zostawia u rodziców w piwnicach, w śmietnikach byłych partnerów lub partnerek. No. To ja tak mam. Magiczny kuferek ze wspomnieniami ze szkolnego dzieciństwa. Wszystkie etapy tam mam – szkołę podstawową, gimnazjum i liceum. Przerażające no nie? Ale ja nigdy nie czułam się do końca zwyczajną osobą. Wiedziałam, że pamiątki są i będą dla mnie ważne. Jak pokazuję swój kuferek ze wspomnieniami koleżankom np. z podstawówki, to mi trochę zazdroszczą. Bo one nic nie mają. A ja mam. Nawet swoją pierwszą legitymację i materiałowy kwiatek, który dostawało każde dziecko z okazji ślubowania na ucznia. Mam też pamiątkę z dzieciństwa, której nie chowam do kuferka. To Poznań. On stoi dumnie na półce w kilkunastu tomach. 

Ostatnio przeczytałam…

… „McDusię” Małgorzaty Musierowicz. Dziewiętnasty tom Jeżycjady poświęcony jest przyjazdowi Magdy, córki Kreski i Maćka do Poznania, w celu… no, niestety uprzątnięcia mieszkania Dmuchawca. Obawiałam się chwili, w której autorka zacznie uśmiercać swoich bohaterów i, jak się okazało, bałam się całkiem słusznie. Bo pokolenie, które zastępuje Dmuchawca, a sądzę, że niebawem do Dmuchawca dołączą Mila i Ignacy, nie dorasta do pięt temu pokoleniu, na którego miłosnych i życiowych perypetiach się wychowałam. A to pokolenie, które pamiętam (Ida, Gabrysia, Natalia, Pulpecja czy nawet Kreska i moja ukochana, a przez wielu nielubiana Aurelia), nie będzie już takie stateczne i dobre i ciepłe, jak swoi rodzice czy nauczyciele. Z ciekawości sprawdziłam o co chodzi – i wróciłam do absolutnej klasyki Jeżycjady. Zaraz po „McDusi” połknęłam „Opium w rosole”. Chciałam przekonać się, czy to kwestia tego, że kiedyś inaczej postrzegałam Jeżycjadę, czy tego, że to autorka zmienia podejście do swoich bohaterów. I okazało się, że jest to raczej to drugie. 

Ale po kolei. Przyjeżdża Magda. Jest grubaśna, wychowana na hamburgerach i frytkach, nie czyta książek, nie w sobie nic ani z Kreski ani z Maćka. Jest niestety też trochę przygłupia. Musierowicz nigdy nie czyniła głównych, pozytywnych bohaterów, ludźmi przygłupimi. Niestety, przy Magdzie zrobiła wyjątek. Bo to, że Magda jest główną bohaterką to nie ulega wątpliwości. Czy jest pozytywna? Do końca nie poczułam do niej ani krzty sympatii.

Oprócz tego, że przyjeżdża Magda, przyjeżdża również Pyziak. I tu zaskoczenie – lubiłam Pyziaka, bo był prawdziwy. Wredny, opuścił żonę i córki, opuścił legendę dobroci, ostoję szczerości i stabilności emocjonalnej. Z jednego powodu – miał kompleksy. I w tym względzie go rozumiem i mu wybaczam. Jego nieszczęście, że zaplątał się do rodziny szczęśliwszej niż on sam. Pyziak wpada na ślub Laury i Adama. Niestety, nie dociera na ceremonię. Cóż, przynajmniej dostarczył prezent ślubny.

A! Jest też historia miłosna. Z udziałem (znowu!) Ignacego Grzegorza. Uch, jak ja go nie cierpię! Mymłon. Przed takimi jak on będę ostrzegała swoją córkę. Na szczęście jest też mój ulubieniec. Gdyby nie Józinek, mm Józef, przepraszam, zwątpiłabym we współczesnych męskich jeżycjadowych bohaterów. Krzyczałabym: „Gdzie ten Baltona, ten Maciek, ci bracia Lelujkowie! Gdzie ten Jerzy Hajduk, Tomek Kowalik!”. A tak, jako że jest Józef, to tylko lekko za nimi tęsknię.

Niełatwo jest pisać o serii, na której się wychowało i która (niektórzy mówią, że niestety) ukształtowała mój światopogląd o ludziach (tak, ja też bohatersko twierdzę, że nikt nie jest zły z natury i każdy zasługuje na szansę i zrozumienie). Kupuję kolejne części i będę je kupować, nie z powodu przyzwyczajenia, a z powodu tęsknoty za Borejkami i Poznaniem.

Wiele osób twierdzi, że Musierowicz straciła dar opisywania rzeczywistości, że kiedyś Poznań i te wszystkie jego okolice były ciepłe, nawet w najbardziej srogą zimę, magiczne, nawet w najbardziej pragmatycznym momencie stania w gigantycznej kolejce po cytryny. I właśnie chyba o to chodzi. Musierowicz lubiła tamten świat. Lubiła lata 70, 80, 90. A czytelnicy lubili go razem z nią, bo ona odczarowywała rzeczywistość. Świat nie był szary, właśnie dzięki Borejkom i ich desperackiemu podejściu do kolorowania tej rzeczywistości. Autorka obecnego świata chyba nie lubi. Bo bohaterowie jej się zestarzeli, bo Poznań jest pełen McDonaldów, głośnych dzieciaków, bo pełno jest tego, czego nie było, kiedy zaczynała pisać pierwsze książki. W którejś części była kłótnia o kupno zmywarki. Zmywarka to sprzęt nowoczesny i przecież, również przez tę pierwszą swoją cechę, zbyteczny. Stąd cały ten konflikt. Borejkowie chyba nie do końca potrafią odnaleźć się w rzeczywistości, która w ogromnej swojej części odrzuca poezję, dobroć, bezinteresowność, fascynację duchowością, rozwojem intelektualnym i personalnym. A Borejkowie z kolei odrzucają nowoczesność, technologię, pęd, agresję współczesnych ludzi i świata. 

Mimo tego, że te nowsze części Jeżycjady nie mają już w sobie takiej magii, jak miały te starsze, to z radością muszę stwierdzić, że „McDusia” daje iskierkę nadziei na powrót atmosfery domu przy Roosvelta 5. Przyznam, że już taką nadzieję, dawała mi „Sprężyna”. Wcześniejsze „Żaby”, „Czarne polewki” i „Języki Trolli” mogłyby dla mnie nie istnieć. 

Próbowałam ostatnio tłumaczyć Konradowi, który w ogóle nie wiedział do niedawna, że Jeżycjada istnieje, o co właściwie chodzi. To trudne oddać fenomen kilkunastu powieści w kilku słowach. To przecież saga rodzinna! O co chodzi z Borejkami? O język, jakim mówią. Piękny, ironiczny, szczery, czysty, polski język. Pełen cytatów i odniesień do kultury. Każdy z bohaterów wciąga czytelnika w intelektualną grę. Tak sobie myślę, że Magda jest symbolem współczesnej młodzieży (nie mówię, że całej, globalnej, ale swego rodzaju jej obrazu stworzonego przez dorosłych, przy czym nie mówię, że jest on obrazem bardziej realistycznym czy bardziej abstrakcyjnym), która żyje w swego rodzaju ignorancji w stosunku do tego, co wieczne (literatura, sztuka, łacina) i co bądź co bądź ukształtowało współczesny świat. Czym byłby świat bez humanistów! A no właśnie byłby Magdusią. Borejkowie są z kolei uroczo oderwani od rzeczywistości, ale przyjmują Magdę z całym jest dobrodziejstwem i przekleństwem inwentarza. Przygarniają ją i zaczynają edukować, lepić ją od nowa, z tej gliny, z której zostali stworzeni i oni i Dmuchawiec i Kreska i Maciek.
O co jeszcze chodzi w Borejkach? O rodzinę. O Poznań. O kuchenny, wygodny stół, przy którym herbata i chleb z masłem i solą, smakują lepiej niż gdziekolwiek indziej. Lubię zasiadać za tym stołem. Jeśli będę miała kiedyś dzieci, to na pewno je też za nim posadzę. Prędzej niż się będą tego spodziewały ;)

Tytuł: McDusia
Autor: Małgorzata Musierowicz
Data wydania: 2012
Stron: 292


1 komentarz:

  1. Przekonała mnie Pani do kupna książki. Wątpiłam w ,,McDusię", teraz na nowo uwierzyłam. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń