Staram się nie oceniać ludzi po
wyglądzie. Nie jest dla mnie istotne czy ktoś jest gruby czy chudy, czy ma
włosy rude czy brązowe. Jeśli ktoś wypowiada słowa, które przed chwilą
napisałam, wiem, że nie całkiem trzyma się prawdy. Wiem, bo sama ją nieco naginam.
Nie ma możliwości wyzbycia się wyrabiania sobie (nawet wstępnej) opinii na tzw.
pierwszy rzut oka. Patrzę na ludzi, bo lubię ludzi. Szczególnie tych ciekawych.
Z piegami, pieprzykiem na środku czoła, małymi oczami, dużymi uszami. Nie są
idealni i dlatego są dla mnie intrygujący. Podobnie jest z książkami. Patrzę na
okładkę. Oczywiście nie tylko. Ale po to są okładki – żeby do książki przekonać
(są też takie, które odstraszają, ale to chyba zabieg niezamierzony). Okładki
mają mówić – „Kup mnie, za mną kryje się zawartość”. Jaka? Oczywiście tak
piękna, jak sama okładka. W niektórych przypadkach okładka ma krzyczeć: „Autor
autor autor!”, w jeszcze innych „Tytuł tytuł tytuł!, a znalazłby się też takie,
które mogłyby tylko lekko podnosić głos: „Kolejna z serii, kolejna z serii!”.
Ja kupiłam taką, która krzyczała: Jestem piękna i to co za mną też jest
piękne”. To tak, jak z farbowanymi blondynkami – niby wszystkie piękne, ale
wszystkie tak samo… Ups, chyba właśnie pokazałam jak to „nie oceniam po
wyglądzie”.
Ostatnio przeczytałam…
… „Radleyów” Matta Haiga.
Zacznę
od tego, co w tej książce jest dobre. Mianowicie. Okładka. Świetny kolczyk. A
teraz przejdę do konkretów.
Bohaterami książki są członkowie
rodziny Radleyów (mało zaskakujące): małżeństwo Helen i Peter oraz dzieciaki
Clara i Rowan. Pewnie ta ostatnia dwójka ugryzłaby mnie za te „dzieciaki”.
Bowiem cała rodzinka Radleyów to przedstawiciele rasy wampirów. Nie są jednak
piękni, silni, nie wzbudzają zazdrości i zachwytu wśród swoich sąsiadów. Wręcz
przeciwnie. Każde z nich cierpi na chroniczne bóle głowy, dodatkowo Clara i
Rowan mają dziwne choroby, które czynią z nich wyrzutków i outsiderów. Clara ma
jedną przyjaciółkę, Rowan nie ma nikogo. Ich rodzice nie mają nawet siebie
nawzajem, bo za bardzo się od siebie oddalili. Jakby tak spojrzeć na nich z
boku (z perspektywy nie czytelnika, a ich sąsiada na przykład) to wszyscy
wyglądają jakby przechodzili przez nigdy niekończący się odwyk. Faktycznie tak
jest – bo Radleyowie nie piją krwi, a ich dzieci nawet nie wiedzą, że krew pić
powinny. Chodzą więc smutni, rozgoryczeni, rozdrażnieni. No cóż, dobro innych
ponad nasze własne. Kłopoty rodzinne, kłopoty z trądzikiem, kłopoty z
abstynencją, kłopoty z akceptacją samych siebie. Zwyczajna rodzina? Okazuje
się, że lekiem na całe zło jest zaprzestanie udawania bycia kimś innym i powrót
do tego, co każdemu wampirowi jest do życia niezbędne – krwi. Clara broniąc się
przed nastolatkiem, który nie panuje nad swoimi hormonami, rozszarpuje go
kawałki. W sumie mu się należało. Jej też. Zniknęły bóle głowy, dziwne choroby
skóry, depresja i światłowstręt. Narodziła się dziewczyna na nowo. A wraz z nią
narodziły się nowe (a może stare, ale zakopane) problemy. Na okoliczność
morderstwa z pomocą przybywa wujek wampirycznego rodzeństwa, a brat Petera,
Will. Wampir z piekła rodem.
Niby klasyczna fabuła – mamy
pryszczate nastolatki, rozpadające się małżeństwo, z którego wyparowała
namiętność, seksowne otoczenie w postaci sąsiadki oraz niebezpieczne, a przez
to jeszcze bardziej seksowne otoczenie w postaci brata głowy rodziny. Tylko, że
za tą otoczką normalności w czasach kryzysów (piszę w liczbie mnogiej, bo
kryzys każdego członka rodziny jest osobnym bytem), stoi jeszcze element
sci-fi. Wampiryzm. I tu dochodzi latanie, zabijanie, wbijanie zębów w szyje,
gryzienie, krew. Powiem szczerze, że to prawdziwa wampirza patologia. Autor w bestialski
sposób chce zdjąć wampiry z piedestału. Niby nic
nowego, ale Radleyowie są rodziną, mają dzieci, żyją jak abstynenci i co
najgorsze krzywdzą siebie, żeby nie skrzywdzić innych.
Wbrew opinii, którą można
znaleźć z tyłu książki („Rozkosznie ekscentryczna komedia”), ja się wcale nie
śmiałam. Nie zaśmiałam się ani razu, bo autor przedstawia tragedię rodzinną. A
właściwie rodzinną tragiczną farsę. Jeśli Haigowi chodziło o pokazanie tego, że
wampiry mają też ludzką twarz (i nie chodzi o dobrą ludzką twarz), to mu się to
udało. Też nieszczęśliwie kochają, są zdradzane, oszukiwane przez całe swoje
życie przez najbliższych. Tylko swoje problemy rozwiązują w bardziej bolesny
sposób.
Ta książka sprawiła, że wiem,
czego nie chcę. Wampirów na odwyku. Bo wtedy są słabsze niż ludzie. A przecież
zupełnie nie o to w nich chodzi. Brawo za pokazanie innego wyobrażenia o
wampirów. Tylko, że ja go nie akceptuję. Przede wszystkim dlatego, że to się w
ogóle nie udało. Niektóre fragmenty musiałam czytać po dwa razy, bo nie
wierzyłam w raz przeczytaną bzdurę. Współczuję wszystkich tragedii, które
spotkały bohaterów książki. Sobie również współczuje tego, że ją przeczytałam.
Ale ja doprowadzam wszystkie, nawet te najtrudniejsze sprawy, do końca. Więc
bezwstydnie na pocieszenie (samej siebie) tę tragedię zaliczam do moich sukcesów.
Tytuł: Radleyowie
Autor: Matt Haig
Data wydania: 2011
Stron: 351
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz