niedziela, 8 lutego 2015

Gniew

Moje pierwsze spotkanie z Zygmuntem Miłoszewskim było, jak zawsze kiedy trafiam na coś wyjątkowego, przypadkowe. Dostałam newsletter z wydawnictwa, że spotkanie, że pisarz, że tu i tu, że będzie siedział i że zapraszają. To poszłam. Efekty spotkania z 2011 roku w warszawskim Skwerze Hoovera są takie, że na mojej półce można znaleźć wszystkie książki Miłoszewskiego.
Później, parę lat później, uczestniczyłam w grze literackiej, która polegała na budowaniu na żywo kryminalnej historii. Teraz wydaje się to być nie do pomyślenia. Bo autor „Gniewu” jest teraz pisarzem bardzo zajętym. I bardzo dobrze. Zasłużył.

Nadmienię (słowo vintage, serio), że dzisiaj jest jeden z najlepszych dni w całym tygodniu. Tak, proszę Państwa, poniedziałek. Poniedziałki nie są takie złe. Człowiek wraca do pracy wypoczęty, po weekendzie. Stęsknił się za komputerkiem, kolegami (w moim przypadku grafikami), ploteczkami. Może wreszcie zająć się czymś produktywnym. Pracować ku chwale firmy. Wyrabiać PKB. Sama przyjemność. A żeby przyjemność była jeszcze większa, to serwuję dziś recenzję, może nie przyjemnej, ale bardzo dobrej książki. Bardzo, bardzo dobrej książki. Bardzo dobrej, bardzo. Bez ironii. A to u mnie niespotykane. Ale pracuję nad sobą. Pracuję. I coraz lepiej mi idzie.

Oto „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego! Kto jeszcze nie ma w domu na półce, niech pędzi do księgarni i nabędzie egzemplarz drogą kupna. Gwarantuję, że dzięki niej nie tylko poniedziałek będzie dobry.

Jeśli ktoś chciałby scharakteryzować człowieka za pomocą koloru, to Teodor Szacki byłby szary. Nosi szare garnitury, krawaty, koszule. Oczywiście każda z tych rzeczy jest w innym odcieniu szarości. Żeby każda z nich była doskonale widoczna. Nie sposób nie wspomnieć, że szare są również włosy Szackiego. Przedwcześnie posiwiał. Zapewne dlatego, że martwił się zbytnio swoją pracą. Najpierw tą w Warszawie, później sprawą w Sandomierzu, a teraz tym całym zamieszaniem w Olsztynie. Teodor Szacki jest bowiem szeryfem. Lokalnym strażnikiem sprawiedliwości.

Ostatnia część trylogii dzieje się w mieście otoczonym jedenastoma jeziorami. Cisza, spokój. Wilgoć, reumatyzm. Złoczyńcy sami zgłaszają się na policję i przyznają do winy. Nuda, panie. Szacki też tak uważa. Tymczasem, nagle i niespodziewanie oczywiście, dzielny prokurator dostaje sprawę Niemca, który okazuje się być jednak Polakiem, tutejszym, żyjącym do niedawna z żoną i synkiem na wsi pod Olsztynem. Robi się ciekawie. Właściwie nie powinnam nawet użyć sformułowania „robi się”, bo to nieprawda. Ciekawie jest od pierwszej do ostatniej strony. Ciekawie jest w każdym rozdziale i w każdym wstępie do rozdziału. Jak ten człowiek pisze! Może się schować miłośnik Agathy Christie. Może się schować miłośnik Charlotte Link. Może się też schować miłośnik Stiega Larssona. Może się też schować miłośnik wszystkich innych twórców kryminałów. Twórcy niech się nie chowają, bo szkoda by było. Miłoszewski w mojej ocenie wyrósł na pisarza idealnego. Wymienię, w punktach, elementy idealne w „Gniewie”:
·         Intryga – Miłoszewski wie o czym pisze. Jego historia jest ciekawa, prawdopodobna i hipnotyzująca.
·         Postaci – począwszy od Szackiego, poprzez Helę, Frankensteina, Bieruta, ofiarę, jej rodzinę, psychologa dziecięcego – wszyscy oni są postaciami z krwi i kości, a nie tylko z atramentu i papieru
·         Sceny i dialogi – w tej książce nie pada ani jedno niepotrzebne słowo, nie ma ani jednej niepotrzebnej sytuacji. Każdy wątek jest w „Gniewie” pociągnięty do końca.

Fabuła książki toczy się wokół sprawy szkieletu znalezionego w podziemiach pomiędzy szpitalem a akademikiem. W toku śledztwa wychodzi na jaw, że niektóre kości należą do innych ofiar. W toku śledztwa okazuje się również, że ofiara za życia bynajmniej ofiarą nie była. W toku śledztwa ważne stają się wątki, które początkowo wydawały się być jedynie zbiegiem okoliczności.

Miłoszewski w swojej ostatniej książce opowiada o karze. I porusza bardzo ciekawą kwestię – czy sprawcy przemocy domowej zasługują na samosąd? Kiedy słyszy się o dzieciach pobitych do nieprzytomności. Żonach z podbitymi oczami. Żonach, którym codziennie wmawiana jest beznadzieja, lenistwo, brzydota i głupota. Sąd sądem, ale wiadomo gdzie powinna leżeć sprawiedliwość. A nie zawsze tak jest.

Czy komukolwiek będzie żal człowieka, który przez lata  gnębił swoją żonę? Czy ktoś się zlituje nad katem, z którym robi się dokładnie to, co on robił swojej ofierze? Kiedy będą mu wybijali zęby, łamali palce, obijali brzuch i plecy?

Pamiętam, że kiedyś Miłoszewski chciał, aby każda z części o Teodorze Szackim poruszała inne budzące w Polsce kontrowersje. Pierwsza część miała być o pozostałościach systemu komunistycznego. Druga o polsko – żydowskich stereotypach, a trzecia o stosunkach polsko – niemieckich. Nie była. Trochę szkoda, ale jednak „Gniew” wyszedł Miłoszewskiemu tak dobrze, że nie można mieć żalu o niezrealizowanie początkowych założeń.

Jestem ciekawa co teraz wymyśli Miłoszewski. Jaką postać stworzy, czym i kim zaskoczy. Ma chyba trudne do wykonania zadanie. Nie tylko dlatego, że znalazł się na świeczniku, zdobywa nagrody, słyszy o nim coraz więcej ludzi, nie tylko w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że stworzył postać tak realistyczną, że kiedy siedziałam w kinie na „Ziarnie prawdy” nie widziałam na ekranie Teodora Szackiego, tylko Więckiewicza, który Szackiego zagrał. Tak, jak wcześniej zagrał Lecha Wałęsę. I jak tak patrzyłam, to w mojej głowie kłębiło się pytanie: „Co myślisz Teo? Więckiewicz daje radę?”. Szacki to postać literacka, która stała się osobą. Więc nie bardzo rozumiem dlaczego on nie mógł zagrać w filmie o sobie samym ;)

P.S.

Będę tęsknić Teo.

1 komentarz: