Bijatyki mojego kota, kotki
właściwie, słychać na pół dzielnicy. Kto by pomyślał – małe to to, drobne, spokojne,
pieszczotliwe, ale bić się potrafi. Prawdziwa kobieta. Nigdy nie chciałam mieć
kota, zawsze marzyłam o psie. Teraz mam szczęśliwą trójkę: żółwia, kota i psa
(właściwie to nie pies, to labrador). Codziennie mi udowadniają, że łańcuch
pokarmowy to fikcja. Wyjadając sobie z misek. Solidarnie śpiąc na moim łóżku. I
dzieląc się jedną parówką.
Ostatnio przeczytałam…
...„Walkę kotów” Eduardo Mendozy. Do
pięknego Madrytu przybywa rachityczny londyńczyk. Wybitny znawca sztuki
hiszpańskiej (a jakże!) został wezwany przez arystokratę, który chce oszacować
wartość swojej kolekcji obrazów. W domu arystokraty, Anthony (bo takie imię
nosi Brytyjczyk) przekonuje się, że obrazy są nic niewarte, za to warta jest
kibić i błyszczące oczy arystokratycznej córki – Paquity.
Anglik zostaje wbrew sobie i swoim
oczekiwaniom, wplątany nie tylko w intrygę kulturalną (książę trzyma w piwnicy
ukryty/zagubiony/domniemany/a może jednak nigdy nieistniejący, obraz Velazqueza),
ale też w trójkąt miłosny (a może czworokąt…) i, co najistotniejsze, aferę polityczną.
A o to nietrudno, bowiem Mendoza bezlitośnie wrzucił biednego Anglika do
Madrytu tuż przed dyktaturą Franco. Biedny Anthony naprawdę nie wie o co
chodzi. Wie tylko, że Hiszpania jest piękna, hiszpańskie kobiety jeszcze
bardziej, a Velazquez i to, co po sobie zostawił (mimo, że kobietą nie był) to
już w ogóle. Anthony naprawdę jest politycznym ignorantem. Będę niemiła:
głupkiem.
Nie przepadam za Mendozą i nie
wiem, co mnie podkusiło, żeby kupić jego książkę. Nie wiem, ale nie żałuję.
Książka nie jest łatwa przede wszystkim ze względu na okres historyczny, w
którym toczy się akcja. Anthony Whitelands i jego domniemany zaginiony
Velazquez są tylko pretekstem do przedstawienia tego, co działo się w Hiszpanii
na początku XX wieku. Mendoza stawia na realizm – nie tylko doskonale opisuje
topografię Madrytu, ale również wprowadza do historii postacie historyczne –
generała Franco czy Jose Antonia Primo de Riverę.
Mendoza wydał „Walkę kotów” w
2010 roku, w Polsce ukazała się dwa lata później. Nie od dziś wiadomo, że
tłumacze mają problem z tytułami zagranicznych filmów. Tym razem problem
pojawił się przy tytule książki. W oryginale polska „Walka kotów” to „Rina de
gatos. Madrid 1936”. Dlaczego zabrakło dopisku o miejscu i czasie? A no pewnie
dlatego, że ta data dla większości niewiele znaczy. Przynajmniej według
wydawcy. Symboliczny Anglik (Europejczyk) z tamtego czasu pozostał takim samym symbolicznym
Anglikiem (Europejczykiem) w XXI wieku. Zafascynowanym pięknem Hiszpanii, jej
dziedzictwem kulturowym i barwnymi mieszkańcami, ale totalnie ślepym na jej
sytuację gospodarczą. Nie wiem, czy można porównywać dwa momenty historyczne z
okresu istnienia Hiszpanii (w końcu jeden z nich skończył się wojną domową, a
drugi to tylko (!) kryzys gospodarczy), jednak strach ludzi i niewiedza reszty świata
są nieco do siebie podobne.
Mendoza napisał trudną, ale
inteligentną książkę. Z jednej strony – intrygi polityczne, walka o wpływy,
wzajemne podejrzenia. Z drugiej – jednoznaczne sytuacje miłosne między
Anthonym, Paquitą, jej siostrą i młodocianą prostytutką. Czym byłaby Hiszpania
bez wiary w piękno cielesności i w… jej wolność? Autor po raz kolejny (to, że
nie lubię, nie znaczy, że nie czytałam) używa swego genialnego w formie i wymowie
języka. Pełnego ironii, rytmu, z długimi zdaniami, wtrąceniami. Cała książka
jest bardzo spójna. Wydaje się, że Mendoza po prostu usiadł i ją napisał. Od
razu. W całości.
Pisarz poważny temat (przecież
lada moment wybuchnie wojna domowa) pokazuje z perspektywy kompletnie
niezorientowanej w sytuacji osoby. Może dlatego to, co groźne, wygląda na dobrą
opowieść szpiegowską z przymrużeniem oka. Mendoza może czuć się bezkarnie i to
aż z dwóch powodów: po pierwsze jest sobą, on zawsze tak pisze. A po drugie,
śmieszność wynika wyłącznie z tego, jak się zachowuje Anthony. Wszyscy inni, bo
Hiszpanie, są bardzo poważni. I walczą między sobą tak, jak koty – głośno i
spektakularnie.
Autor: Eduardo Mendoza
Data wydania: 2012
Liczba stron: 422
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz